poniedziałek, 24 marca 2014

Przez mgnienie oka, chwilę tak ulotną...

      Większość ludzi wstaje co rano, by pół dnia pracować, potem parę godzin odpoczywać lub bawić się ze znajomymi (niektórzy pomijają ten etap i pracują cały dzień), a następnie idą spać, by rano... Kręcimy się w kole życia, z którego niestety nie da się wyrwać. Lecz właściwie po co?
     Całe nasze życie jest jednym długim, bardzo długim umieraniem. Jedni załatwiają to szybko, szast-prast, przez własną brawurę i głupotę, pod kołami samochodu, pod oknem dziesięciopiętrowego wieżowca. Inni umierają równie szybko przez wyżej wymienionych popaprańców. Jeszcze inni czekają długo, długo, by umrzeć, jak to się mówi, naturalnie. Rodzimy się po to, by całe życie umierać. No właśnie. To jest to. Po co żyjemy? Bo tak? By hedonistycznie czerpać przyjemność z każdej chwili? By łapać to, co nam życie przynosi, cieszyć się byle głupotą? Jeśli to jest jedyny cel w życiu, to wypchajcie się z takim istnieniem. Kilka minut, godzin, chwil przyjemności, okupione długimi dniami poczucia, że kiedyś było tak wspaniale. Szczęśliwe chwile stanowią straszliwy kontrast dla reszty życia, powodując ją jeszcze bardziej nieznośną, szarą i nudną. Można też żyć nadzieją na lepsze jutro, udaną przyszłość. Niestety, to generuje wielkie rozczarowania - czekamy na coś, co nigdy nie nadejdzie... Marzenia powodują, że znów konfrontujemy się z rzeczywistością, która nie jest tak idealna jak świat naszych imaginacji. A może mamy żyć przeszłością, tym, że kiedyś było wspaniale? A co, jeśli nigdy nie było?
     Jaki jest cel naszego istnienia? Zakładam, że to nie tylko czerpanie przyjemności, która z resztą jest ulotna. Żyjemy więc... Dla idei? Wzniosłych celów? Może po to, by pomóc innym, zrobić dla nich coś dobrego? To właściwie z pewnej perspektywy również nie ma sensu. Ci 'inni' także żyją jakieś tam życie, równie ulotne i bezsensowne jak nasze. Żyjemy dla potomności? Jeśli w życiu nie zrobimy czegoś wielkiego, za kilka lat (miesięcy, dni) zapomną o nas. Bo i po cóż mają pamiętać? Jeśli wysławimy się czymś szczególnym, czas zapominania rozciągnie się razy dziesięć do drugiej, trzeciej potęgi. Ale czym to jest wobec ogromu trwania czasu? Jedynym śladem po nas będą kawałeczki kodu genetycznego, z resztą nie naszego, tylko naszych przodków, przemielone z kodami tysięcy innych nam podobnych. A i tak będą istniały tylko po to, by ktoś mógł egzystować równie beznadziejnie jak my.
     Więc po co? Rośliny i zwierzęta rodzą i się tylko po to, by wydać na świat potomstwo. Potem giną. Tak samo jak my. Dlaczego mamy zakładać, że jesteśmy czymś lepszym od nich? Bo potrafimy rozpalić ogień, pisać, czytać i się śmiać? To te same pierwiastki, te same rozwiązania konstrukcyjne. Nic nowego. Dostaliśmy intelekt, ale natura pozbawiła nas umiejętności oddychania w wodzie czy latania. Każdy ma swoją niszę ekologiczną.
     Człowiek musi znaleźć sobie jakiś cel, sens istnienia. Jak widać, mojego powodu życia nadal brak. Ot, tak sobie wegetuję, jem, śpię, rozmawiam z ludźmi, śmieję się (od czasu do czasu), 'zażywam rozrywek'... Ale po co? Urodziłam się, by żyć. Żyję, by umrzeć. Tylko?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz