Większość ludzi wstaje co rano, by pół dnia pracować, potem parę godzin odpoczywać lub bawić się ze znajomymi (niektórzy pomijają ten etap i pracują cały dzień), a następnie idą spać, by rano... Kręcimy się w kole życia, z którego niestety nie da się wyrwać. Lecz właściwie po co?
Całe nasze życie jest jednym długim, bardzo długim umieraniem. Jedni
załatwiają to szybko, szast-prast, przez własną brawurę i głupotę, pod
kołami samochodu, pod oknem dziesięciopiętrowego wieżowca. Inni umierają
równie szybko przez wyżej wymienionych popaprańców. Jeszcze inni
czekają długo, długo, by umrzeć, jak to się mówi, naturalnie. Rodzimy
się po to, by całe życie umierać. No właśnie. To jest to. Po co żyjemy?
Bo tak? By hedonistycznie czerpać przyjemność z każdej chwili? By łapać
to, co nam życie przynosi, cieszyć się byle głupotą? Jeśli to jest
jedyny cel w życiu, to wypchajcie się z takim istnieniem. Kilka minut,
godzin, chwil przyjemności, okupione długimi dniami poczucia, że kiedyś
było tak wspaniale. Szczęśliwe chwile stanowią straszliwy kontrast dla
reszty życia, powodując ją jeszcze bardziej nieznośną, szarą i nudną.
Można też żyć nadzieją na lepsze jutro, udaną przyszłość. Niestety, to
generuje wielkie rozczarowania - czekamy na coś, co nigdy nie
nadejdzie... Marzenia powodują, że znów konfrontujemy się z
rzeczywistością, która nie jest tak idealna jak świat naszych imaginacji. A
może mamy żyć przeszłością, tym, że kiedyś było wspaniale? A co, jeśli
nigdy nie było?
Jaki jest cel naszego istnienia? Zakładam,
że to nie tylko czerpanie przyjemności, która z resztą jest ulotna. Żyjemy
więc... Dla idei? Wzniosłych celów? Może po to, by pomóc innym, zrobić
dla nich coś dobrego? To właściwie z pewnej perspektywy również nie ma
sensu. Ci 'inni' także żyją jakieś tam życie, równie ulotne i bezsensowne jak
nasze. Żyjemy dla potomności? Jeśli w życiu nie zrobimy czegoś
wielkiego, za kilka lat (miesięcy, dni) zapomną o nas. Bo i po cóż mają
pamiętać? Jeśli wysławimy się czymś szczególnym, czas zapominania
rozciągnie się razy dziesięć do drugiej, trzeciej potęgi. Ale czym to
jest wobec ogromu trwania czasu? Jedynym śladem po nas będą kawałeczki
kodu genetycznego, z resztą nie naszego, tylko naszych przodków,
przemielone z kodami tysięcy innych nam podobnych. A i tak będą istniały
tylko po to, by ktoś mógł egzystować równie beznadziejnie jak my.
Więc po co? Rośliny i zwierzęta rodzą i się tylko po to, by wydać na
świat potomstwo. Potem giną. Tak samo jak my. Dlaczego mamy zakładać, że
jesteśmy czymś lepszym od nich? Bo potrafimy rozpalić ogień, pisać,
czytać i się śmiać? To te same pierwiastki, te same rozwiązania
konstrukcyjne. Nic nowego. Dostaliśmy intelekt, ale natura pozbawiła nas
umiejętności oddychania w wodzie czy latania. Każdy ma swoją niszę
ekologiczną.
Człowiek musi znaleźć sobie jakiś cel, sens
istnienia. Jak widać, mojego powodu życia nadal brak. Ot, tak sobie
wegetuję, jem, śpię, rozmawiam z ludźmi, śmieję się (od czasu do czasu),
'zażywam rozrywek'... Ale po co? Urodziłam się, by żyć. Żyję, by
umrzeć. Tylko?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz